Jestem zdania, że prawo polskie jest skonstruowane bardzo słabo. Nie jestem oczywiście ekspertem, nie ukończyłem studiów prawniczych i mam raczej niewielkie doświadczenie z jego działaniem, są jednak obszary, w których orientuję się całkiem nieźle.
Jeden z tych obszarów to prawo karne związane z posiadaniem substancji nielegalnych. Niestety podobnie jak ogromna większość moich znajomych, będących w podobnym wieku co ja, miałem w życiu styczność z marihuaną i traf chciał, że kiedyś złapała mnie na tym policja. Abstrahując od zasadności delegalizacji tego narkotyku zastanawiam się, jak prawodawca mógł nie ustalić definicji określenia „nieznaczna ilość”? Ja sam mocno na tym straciłem, choć trochę przez własną głupotę, bo po wpadce poszedłem na samo ukaranie. Każdy adwokat, chyba nawet każdy, kto pracuje w miejscu określającym się jako kancelaria adwokacka, poradziłby mi, żebym tego absolutnie nie robił, bo prokuratorzy proponują w tej sytuacji większą karę, niż mógłbym dostać od sędziego. Z zapisu prawa wynika jednak, że za posiadanie pół grama (bo tyle miałem przy sobie) groziło mi do roku więzienia, dlatego propozycję osiemdziesięciu godzin prac społecznych przyjąłem z niemałym zadowoleniem.
Dziś nie używam już marihuany, zdarza mi się natomiast uczestniczyć w demonstracjach przeciwko niektórym działaniom nowego rządu. Jako że rząd raczej nie kwapi się do zawierania kompromisów z tymi, którzy myślą inaczej, a ja nie zamierzam pokornie patrzeć, jak wywołuje w moim kraju chaos, nie wykluczam, że jeszcze kiedyś prawnik będzie mi potrzebny. Pytanie tylko, jak będzie wówczas wyglądało polskie prawo.