W młodości miałem okres sporej fascynacji anarchizmem. Wiązało się to w dużej mierze z tym, że grałem na gitarze w punkrockowej kapeli, a anarchizm w punkrockowym środowisku był dominującą ideologią. Zaczytywałem się niezależnymi gazetami, w których z wypiekami na twarzy czytałem relacje z antyglobalistycznych protestów organizowanych przy okazji obrad Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. Niektóre z owych reportaży czytało się jak dobry kryminał. Istniała kancelaria adwokacka, której pracownicy sami byli antyglobalistami i pomagała zatrzymanym podczas protestów nieodpłatnie. Zawsze mi serce rosło gdy czytałem o takiej bezinteresowności. Miałem wówczas lat szesnaście lub siedemnaście i pryszcze na twarzy.
Dobry adwokat potrafił wyciągnąć z więzienia prawie wszystkich aresztowanych, jeśli mnie pamięć nie myli, to przy okazji protestów w Pradze wyciągnął wszystkich. Kancelaria, o której mowa, okazała się na tyle sprawna, że w kilku przypadkach udało jej się nawet uzyskać odszkodowania na rzecz swoich klientów. Przypomnę, że nie pobierała za to opłat, jednak wybronieni demonstranci sami oddawali jej część wygranej.
Fascynacja anarchizmem była u mnie krótka, choć punkrockowcem byłem przez długie lata. Nigdy nie uczestniczyłem w protestach, czytałem o nich jedynie w gazetach, więc prawnik, który wyciągałby mnie z więzienia nigdy nie był mi potrzebny. Mój światopogląd od tamtego czasu zmienił się bardzo mocno – rozumiem, że państwo musi istnieć, że musi istnieć jakiś porządek regulujący ludzkie zachowania, zdecydowanie przestałem być anarchistą. Te czasy wspominam jednak z nostalgią.